Ktoś pukał do drzwi. Spojrzałam na zegar w kuchni. Wskazówki wskazywały godzinę 13:49. Poszłam otworzyć drzwi. Przed nimi stał Zbyszek z walizkami.
-Wiedziałaś, że mam u Ciebie zamieszkać? - zapytał bez przywitania się.
-Tak, Andrzej trzy dni temu coś wspominał, że przyjedziesz. - odpowiedziałam bez emocji.
-Czemu mi nic nie powiedziałaś? Mogłaś zadzwonić to odkręciłbym to jakoś.
-Co? - zapytałam zdziwiona. - Twój trener zadzwonił do mnie z prośbą, czy nie mógłbyś zamieszkać u mnie na czas Twojej rehabilitacji, bo klub nie ma pieniędzy na dodatkowe wydatki. Powinieneś się cieszyć, że nie musisz płacić za to wszystko z własnej kieszeni. Ale Ty nie potrafisz dostrzec tego, jak wszyscy skaczą nad Tobą, bylebyś tylko mógł jak najszybciej wrócić do gry. Chciałam Ci pomóc. Kolejny raz. A Ty znowu widzisz czubek swojego nosa. Nie liczyłam na to, że się pogodzimy. Wystarczyłoby zwykłe "dziękuję". Nie liczysz się z uczuciami innych. Jesteś cholernym dupkiem. - wrzeszczałam na niego, a on? Stał z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem.
-Skończyłaś już mnie obrażać? - Zibi bez słowa wszedł do mojego mieszkania.
Poszłam do łazienki, a ZB9 podreptał do kuchni podpierając się na kuli, którą trzymał w prawej ręce. Po kilku minutach wyszłam z pomieszczenia. Zrobiłam się głodna. Uświadomiłam sobie, że dziś jeszcze nic nie jadłam. Podeszłam do lodówki.
-Co to jest? - zapytał Zbyszek machając mi przed oczami czymś białym. W jednej chwili pobladłam.
-Skąd to masz? - zapytałam zdenerwowana.
-Dora, nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
-To nie Twoja sprawa. - warknęłam i próbowałam mu wyrwać z rąk test ciążowy, który zrobiłam po powrocie z apteki. Położyłam go na stole w kuchni i na śmierć zapomniałam go schować. - Oddawaj to! - krzyknęłam i ponowiłam próbę zabrania mu przedmiotu. Jednak różnica 20 cm robiła swoje. Zbyszek uniósł swoją rękę do góry i za Chiny nie mogłam do niej dostać. - Proszę Cię, oddaj.
Niestety moje prośby nic nie dały. Zrezygnowałam.
Z perspektywy Zbyszka
Wszedłem do kuchni. Wyciągnąłem szklankę i nalałem sobie do niej soku. Spojrzałem na stół. Zainteresował mnie mały, biały przedmiot na nim. Podszedłem bliżej. Wziąłem ten przedmiot do ręki. Oczy mało mi z orbit nie wyszły. To był test ciążowy. Dorota spodziewała się dziecka. Zamurowało mnie. Myślałem, że Dora od dawna nie uprawiała seksu z Filipem. Usłyszałem zgrzyt zamka. Dorka wyszła z łazienki. Podeszła do lodówki.
-Co to jest? - zapytałem machając jej testem przed oczami.
Dorota od razu spoważniała, a na jej twarzy od razu malowało się przerażenie.
-Skąd to masz? - zapytała zdziwiona.
-Dora, nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Mysza oprzytomniała i rzuciła się na mnie.
-To nie twoja sprawa! - krzyknęła i próbowała mi wyrwać mały przedmiot. Oczywiście, że nie moja. Bo to nie moje dziecko! Byłem ciekawy, czy jeśli bylibyśmy jeszcze razem to powiedziała by mi o tym, że jest w ciąży z innym. - Oddawaj to! - nie udało jej się dosięgnąć testu, gdyż uniosłem wysoko rękę. Dorota była ode mnie o 20 cm niższa i nie mogła dostać tak wysoko. - Proszę Cię, oddaj to. - jej głos załamywał się. Po chwili odpuściła. Usiadła na kanapie i schowała twarz w dłonie. Płakała.
-Filip wie? - odezwałem się w końcu.
Dorota podniosła głowę. Spojrzała na mnie i zapytała:
-O czym?
Ona rżnie głupa, czy ma sklerozę?
-O ciąży. Przecież zostanie ojcem.
-Bartman, czy Ty siebie słyszysz? To Twoje dziecko!
Dobra, tego się głupi nie spodziewałem. Że niby to moje dziecko?
-A czy Ty przypadkiem nie chcesz mnie wrobić? - spytałem i zaraz tego pożałowałem. Mysza, zazwyczaj spokojna osoba podeszła do mnie i sprzedała mi pięknego liścia.
-Nie sądziłam, że wyprzesz się własnego dziecka! - krzyknęła i pobiegła do sypialni. Ja, Zbigniew Bartman miałbym być ojcem? Przecież to niemożliwe! Kochałem Dorotę, jednak to ona ze mną zerwała. Dlaczego? Może kłamała mówiąc, że mnie kocha? Nie wiem, co się dzieje z tą dziewczyną, ale wiem jedno. Muszę z nią porozmawiać. I to jak najszybciej. Wziąłem kulę do ręki i skierowałem się do pokoju Dorotki. Zapukałem. Nikt nie odpowiedział. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były zamknięte.
-Mysza, otwórz! Musimy porozmawiać!
Cisza. Nie odpowiedziała, nie otworzyła drzwi. Słychać było jednak, jak porusza się po pokoju.
-Dora, co robisz? Wpuść mnie!
-Nie! Już nigdy więcej nie zobaczysz ani mnie, ani naszego dziecka! - krzyknęła Dorota z pokoju.
-Nie wygłupiaj się. Wiesz, że mnie poniosło. Otwórz, bo inaczej wyważę drzwi.
-Rób co chcesz!
Nie pozostawiła mi wyboru. Szybko poradziłem sobie z drzwiami. Wszedłem do pokoju. Dorota siedziała na łóżku i płakała. Obok niej leżała buteleczka po tabletkach.
-Ile wzięłaś? - nie odpowiedziała. Płakała. Razem ze łzami po jej twarzy spływał czarny tusz do rzęs.
-Dorota! - krzyknąłem i złapałem ją za nadgarstki. Chyba za mocno, bo dziewczyna syknęła z bólu. - Odpowiadaj, ile wzięłaś tego świństwa. Kurwa! Mysza! Dzwonię na pogotowie.
-Nie! Nie dzwoń. - odpowiedziała przez łzy. - Nie wzięłam ani jednej. - ja pierdolę. Mało zawału nie dostałem, a ona co? - Chciałam sprawdzić, czy będziesz się martwił. - tym razem to ja schowałem twarz w dłonie. Nie, nie płakałem. Roześmiałem się. Ona patrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
-Mysza, nie rób tego więcej. Wiesz, jak się o Ciebie ... o Was bałem? - powiedziałem, a Dora rzuciła mi się na szyję.