czwartek, 21 lutego 2013

Niech ja tylko zostanę prezydentem!


Nasi siatkarze zdołali awansować do Final Six Ligi Światowej. Byłam z nich dumna. Umówiłam się z Agatą, Adamem, Eweliną Sieczką, Pauliną Maj i Iwoną Ignaczak, że z racji tego, że Zbyszek zainwestował w plazmę to obejrzymy wszystkie mecze w naszym mieszkaniu. Iwonie kazał oczywiście przyprowadzać dzieciaki, które zresztą nie wybaczyłyby mi, że ich nie zaprosiłam. Moja siostra i szwagier na te kilka dni przeprowadzili się do Rzeszowa. Cieszyłam się, że nie będę sama. Ostatnio strasznie narzekam na brak towarzystwa. Rodzice Zibiego zaproponowali mi wyjazd do Bułgarii, jednak lekarz nie pozwolił mi na tak długą podróż. Żałowałam, ale cóż mogłam zrobić?



Obudziłam się koło 11. Dziś biało-czerwoni grają z Brazylią. Wzięłam kąpiel i ubrałam się. Lodówka świeciła pustkami, więc poszłam do sklepu. Gdy wróciłam do domu i zjadłam śniadanie usłyszałam dzwonek mojej komórki. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Słucham?
-Cześć Mysza. - usłyszałam w słuchawce niski głos.
-Hej Zbyszek. - wiedziałam, że zaraz usłyszę codzienną litanię. I nie myliłam się.
-Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Mam nadzieję, że się nie przemęczasz i odpoczywasz. - Przewróciłam oczami i westchnęłam. Za każdym razem, gdy Bartman do mnie dzwonił gadał to samo. Ja nie wiem, napisał se to na kartce i czyta? 
Rozmawialiśmy prawie pół godziny. Zanim się spostrzegłam wskazówki zegara wskazywały godzinę 13:04. Mój maluszek się obudził i dał mi o sobie znać. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Chwilę później Adam wniósł do mieszkania dwie walizki. 
-Naprawdę potrzebujecie aż tyle rzeczy na 5 dni? - Zapytałam. 
-W poniedziałek po południu jedziemy do Chrzanowa odwiedzić rodziców Adama, a później zrobimy sobie małe wakacje w Zakopcu. - Wyjaśniła mi siostra. - Słuchaj, mogłabym wziąć prysznic?
-Pewnie, czujcie się, jak w domu. 
Porozmawiałam chwilę ze swoim szwagrem, który obiecał, że zaraz zrobi obiad, bo jest strasznie głodny. W sumie to mój maluszek również domagał się jedzonka. Godzinę później po spaghetti, które zrobił Adam nie było śladu. Małżeństwo kilka minut po obiedzie poszło do sklepu, żeby kupić coś na mecz. Wrócili obładowani siatkami z jedzeniem i piciem. 
-Co się stało? - zapytałam, gdy Agata położyła ze złością reklamówki na blacie kuchennym wyklinając pod nosem.
-Jest zła, bo w sklepie nie było jej ulubionych ciasteczek. A no i jeszcze jakaś dziewczyna mnie rozpoznała i rzuciła się na mnie.
-Rzuciła? Prawie Ci rękę w gacie wsadziła na moich oczach! Normalnie jeszcze chwila, a bym ją udusiła. Niech ja tylko zostanę prezydentem to skończy się podrywanie cudzych mężów i wprowadzę do sklepów dożywotni zapas ciasteczek!



Piętnaście minut przed meczem wszyscy w komplecie siedzieliśmy przed telewizorem. Stół był zawalony paluszkami, ciastkami, chipsami, kanapkami, wodą niegazowaną, coca-colą i stosem butelek frugo. Kanarki przegrali z nami 3:2. Krzyczeliśmy wszyscy, jak opętani. W sąsiednich mieszkaniach również oglądano mecz, co potwierdziły krzyki: Biało-czerwone to barwy niezwyciężone!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz